Lotnisko w Wilnie jest małe i cakiem przytulne. Jak najszybciej wyszliśmy z hali przylotów by rozsiąść się na kszesełkach i spłaszować „śniadanie” – zimne chaczapuri i wafelek „Barambo”, popite soczkiem multiwitaminą w kartoniku. Do odjazdu autobusu do Druskininkai pozostało nam kilka godzin więc postanowiliśmy zwiedzić Wilno. Z lotniska do centrum miasta (Oro uostas – stotis) można się dostać autobusem (rozkład na przystanku), pociągiem lub czymś w rodzaju marshrutki. Taki minibus pojawił się najszybciej, więc zapłaciliśmy 7 Litas (za osobę) i zapakowaliśmy się do środka.
Pierwsze kroki skierowaliśmy na dworzec autobusowy aby pozbyć się ciężaru w postaci mojej torby podróżnej (tak, wiem, najlepiej podróżować z plecakiem ale akurat w tamtym czasie plecak mieliśmy tylko jeden). Przechowanie bagażu przez cały dzień to koszt jakiś 5 Litas więc nie mieliśmy nad czym się zastanawiać.
Po uwolnieniu się od zbędnego balastu, udaliśmy się na zwiedzanie miasta. Pierwszym odwiedzonym przez nas miejscem była mała restauracjo-kawiarenka, oferująca gruzińskie, nacjonalne potrawy XD Czarna kawa z cukrem szybko nas rozgrzała i dodała pozytywnej energii. Kolejnym punktem była mapa miasta, po przestudiowaniu której zdecydowaliśmy się na zwiedzanie samego centrum. Oczywiście, w głównej mierze odwiedziliśmy kościoły i cerkwie.
Przyjemnie spędziliśmy również czas w biurze "Informacji turystycznej", zbierając mnówstwo informacji o historii i tradycji Litwy (no i pełno map :D). Naszemu wędrowaniu po ulicach i uliczkach nie było końca. Zatrzymywaliśmy się przy każdym sklepie czy straganie oferującym tradycyjne wyroby i pamiętki, ciągle sobie obiecując, że wrócimy tu ostatniego dnia (to móju największy błąd podczas tej wyprawy. zapamiętać na przyszłość - nie czekać z kupnem pamiątek do ostatniego dnia).
I pewnie chodzilibyśmy tak godzinami, gdyby nie zimno i upływający czas. Lekko juz zmęczeni (lotem i zwiedzaniem) udaliśmy się na dworzec autobusowy, a następnie na miejsce odjazdu naszego "treningowego" autokaru do Druskininkai.
Druskininkai to miasteczko-kurort, oferujące kąpiele mineralne i błotne, a także fantastyczny klimat przez cały rok. Hotel, w którym się zatrzymaliśmy na czas treningu oferował wszelkie możliwe luksusy i zabiegi SPA, jednak nie było nam dane ich przetestować. Całą swoją energię skupiliśmy bowiem na seminarium (o samym treningu pisać nie będę, bo nie jest to odpowiednie miejsce).